Zielone Słońce recenzja z 23 Marca 2020

Opublikowano 6 Lipca 2021

DETEKTYWI Z KAMIENNOGÓRSKIEJ - ALEKSANDRA BOHUSZ

Poniższy tekst dedykuję paniom: Joli Szulc i Renacie Burzyńskiej z wrocławskiego OSWdN, dziękując za Ich stałą, przyjacielską obecność w moim życiu.

Wymuszona zagrożeniem epidemiologicznym konieczność pozostawania w domach sprawia, że mamy więcej czasu na to, na co zwykle nam go brakuje, w tym na lekturę. W niniejszym artykule postaram się zachęcić Państwa do sięgnięcia po książkę, która, choć ukazała się już siedem lat temu, nadal może przynosić radość oraz być źródłem ciekawych wiadomości dla młodszych i starszych czytelników. Kto podkrada internatowym kolegom słodycze? Dlaczego w dopiero co oddanej do użytku czytelni straszy? Czy to możliwe, żeby cicha, skromna gimnazjalistka posiadała zdolności paranormalne? I gdzie się podział dziennik klasy I gimnazjum? Na te i inne pytania próbują odpowiedzieć bohaterowie książki Zbigniewa Kowerczyka „Zielone słońce”, która ukazała się wiosną 2013 roku nakładem Wydawnictwa „Papierowy Motyl”.

Afera ciasteczkowa

Rozpoczyna się kolejny rok szkolny. W internacie wrocławskiego ośrodka dla niewidomych chłopcy z klasy szóstej opowiadają nowemu koledze o urokach szkolno-internatowego życia. Narzekają przy tym, że nauczyciele i wychowawcy namawiają ich usilnie, aby każdy należał do co najmniej jednego z licznych kół zainteresowań. W pewnej chwili Krzysiek Banaś rzuca propozycję, aby jako przeciwwagę dla nudnych zajęć proponowanych przez pedagogów, stworzyć ekipę śledczą zajmującą się tropieniem różnych poważnych afer. Koledzy chętnie podchwytują pomysł, ale nie mają na myśli żadnej sprawy, którą grupa dochodzeniowa mogłaby się zająć. Z pomocą przychodzi im niespodziewanie kierowniczka internatu. Na pierwszym wrześniowym apelu informuje, że jednemu z piątoklasistów skradziono bombonierkę. Młodzi detektywi próbują wytropić „ciasteczkowego potwora”. Chłopcy chcą oczywiście prowadzić śledztwo bez wtajemniczania osób trzecich, w tym pedagogów. Niestety, na skutek niesprzyjającego zbiegu okoliczności, muszą opowiedzieć o wszystkim jednemu z wychowawców – panu Jankowi. W dochodzenie zostają też włączone koleżanki z klasy. To właśnie ich pomysł doprowadza do złapania złodziejaszka.

Duchy w czytelni?

W pewne wrześniowe popołudnie, gdy uczniowie wracają ze szkoły do internatu po odrabianiu lekcji, dwaj gimnazjaliści, przechodząc przez łącznik, dostrzegają dym wydobywający się spod drzwi czytelni. Zaniepokojeni kucają przed nimi i, na ile pozwala im słaby wzrok, przyglądają się z bliska niezwykłemu zjawisku. Wkrótce dołączają do nich chłopcy z grupy piątej, czyli znana nam już ekipa śledcza. Obawiając się pożaru, wzywają wychowawców i portiera. Przed pojawieniem się dorosłych dym znika, ale w pomieszczeniu pozostaje dziwny zapach, podobny do występującego zwykle w piwnicach. Nietrudno się domyślić, że sprawa stanowi nie lada wyzwanie dla detektywów z klasy szóstej. Niestety, nie mają żadnego pomysłu, jak zabrać się do rozwiązania zagadki i odpuszczają. Do listopada jeszcze dwukrotnie czytelnia wzbudza powszechne zainteresowanie za sprawą zachodzących tam dziwnych zjawisk. Powoduje to, że detektywi stają się niezwykle zdeterminowani i rozpoczynają śledztwo. Ponownie przychodzą im z pomocą klasowe koleżanki. Jednak zamiast duchów odkrywają konkurencyjną ekipę śledczą złożoną z gimnazjalistów. Po przełamaniu nieufności obie drużyny postanawiają połączyć siły i pod przewodnictwem Darka Krawczyka wspólnie odkryć tajemnicę czytelni. Ponieważ podczas „działań operacyjnych” wychodzi na jaw, że nietypowe wydarzenia mają bezpośredni związek z wyświetlanymi tam w środowe wieczory filmami, o akcji jest również informowany prowadzący koło kinomanów pan Janek. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia grupa uczniów i kilkoro wychowawców dostrzega przez zamknięte drzwi czytelni światła przypominające kształt domu. Wszyscy są na nowo przerażeni. Najbardziej zaniepokojona wydaje się Kamila Łaniewska – cicha i często zamyślona uczennica pierwszej klasy gimnazjum, mimo że jako całkiem niewidoma nie ma szans zobaczyć niesamowitych zjawisk. W nowym roku kalendarzowym ekipa śledcza intensyfikuje swoje działania i dzięki inteligencji Darka oraz wytrwałej pracy pozostałych wiosną odkrywa tajemnicę czytelni. Rozwiązanie zagadki jest zupełnie nieoczekiwane…

Wychowywać bawiąc

„Zielone słońce” to nie tylko opowieść o łasuchach i nadprzyrodzonych zjawiskach. Autor, jako pedagog, zawarł w niej wiele bezcennych refleksji dydaktyczno-wychowawczych. Przybierają one różne formy. Czasem są to rozmowy młodzieży z wychowawcami, jak choćby z panem Jankiem o „zielonym słońcu”. Według pedagoga symbolizuje ono indywidualność każdego człowieka, umiejętność dzielenia się nią oraz otwartość na odmienne postrzeganie świata przez innych. Najczęściej jednak elementy dydaktyczne wplecione są w akcję powieści. Widać, jak działalność ekipy śledczej, która w zamyśle miała być tylko zabawą i odskocznią od szkolno-internatowej nudy, zmienia na plus jej członków: aby wytropić złodzieja słodyczy, muszą stworzyć mu okazję do kradzieży, pozostając poza swoimi pokojami, zapisują się więc do różnych kółek zainteresowań i najczęściej „wsiąkają” w nie na dobre. Natomiast tropiąc duchy i chcąc się dowiedzieć, kto jakie książki ostatnio czytał i jakie wyświetlane przez pana Janka filmy oglądał, pozorują pisanie artykułów na temat czytelniczych oraz filmowych zainteresowań wychowanków ośrodka. Nie uchodzi to uwadze pani Beaty, która natychmiast wciąga ich do redakcji szkolnej gazetki. Kiedy przed wystawieniem ocen końcowych okazuje się, że jeden z detektywów, nie tylko ze względu na duże zaangażowanie w śledztwo, jest zagrożony z kilku przedmiotów, koleżanki i koledzy, czując się współodpowiedzialni za tę sytuację, pomagają mu wyjść na prostą. Słabowidzący wspierają niewidomych, bardziej zrehabilitowani gorzej radzących sobie z czynnościami życia codziennego. Jednak przemiany na dobre widać najbardziej w dwóch opisanych przez Zbigniewa Kowerczyka historiach. Jedna dotyczy zakończenia słynnej „afery ciasteczkowej”, a druga zniknięcia, a następnie odnalezienia dziennika klasy pierwszej gimnazjum. „Zielone słońce” to również niezwykle pożyteczna lektura dla starszych i młodszych, którzy do tej pory nie zetknęli się z osobami mającymi problemy z widzeniem. Autor w wielu miejscach ustami wychowawców bądź uczniów wyjaśnia, na czym polegają różne wady wzroku oraz jaki sprzęt ułatwia funkcjonowanie ludziom niewidomym i słabowidzącym. Pokazuje też, że niewidzenie bądź niedowidzenie nie pozbawia wrażliwości, poczucia humoru ani apetytu na życie.

Miejsca i ludzie

Akcja powieści „Zielone słońce” rozgrywa się w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym Dzieci Niewidomych (aktualna oficjalna nazwa to Dolnośląski Specjalny Ośrodek Szkolno-Wychowawczy nr 13 dla Uczniów Niewidomych i Słabowidzących oraz z Innymi Niepełnosprawnościami) przy ulicy Kamiennogórskiej we Wrocławiu, co jest zresztą w książce powiedziane wprost. Z jej treści wynika również, że placówka została przeniesiona do specjalnie dla niej wybudowanych pomieszczeń w 2003 roku, a opisany w „Zielonym słońcu” rok szkolny był tym, w połowie którego na Kamiennogórską przeprowadzono szkoły ponadgimnazjalne. Osoby w jakikolwiek sposób związane z wrocławskim OSW wyczytają jednak między wierszami znacznie więcej faktów. Ośrodkowy budynek został opisany przez Zbigniewa Kowerczyka niezwykle plastycznie, ale również w pełni zgodnie z rzeczywistością. Na tym jednak Autor nie poprzestał, jeśli chodzi o realizm. Zgadza się także większość albo nawet wszystkie imiona wychowanków, jedynie nazwiska zostały zmienione, ale w takiej formie, że dla osób znających tych młodych ludzi rozszyfrowanie, kto jest kim, nie stanowi problemu. Podobnie wygląda sprawa z nauczycielami i wychowawcami, z tym że tu Autor nie wymienił nazwisk. Pod imieniem pana Janka ukrywa się sam Zbigniew Kowerczyk, od lat pracujący jako wychowawca w internacie wrocławskiego Ośrodka i z wielkim zaangażowaniem prowadzący koło filmowe, w ramach którego organizuje cotygodniowe projekcje w czytelni.

Lektura dla każdego

Po „Zielone słońce” sięgnęłam głównie ze względu na ogromny sentyment, jakim darzę placówkę przy Kamiennogórskiej po odbytych tam w 2013 roku praktykach tyflopedagogicznych. Z radością wróciłam myślami i wyobraźnią do znanych miejsc, a szczególnie do czytelni, w której spędziłam mnóstwo czasu. Książka wciągnęła mnie jednak nie tylko z powodów sentymentalnych. Do nieodrywania się od lektury zachęcała również wartka akcja (pomijając momentami przydługie pogadanki wychowawcze, ale to w sumie samo życie…), no i duchy, bo rozwiązanie zagadki było naprawdę zaskakujące! Fantastyczno-sensacyjny wątek na pewno zainteresuje młodzież, zwłaszcza męską. Dziewczynom może brakować choćby drobnego epizodu romansowego, bo przecież koniec podstawówki i początki gimnazjum (którego istnienie w naszym kraju to już przeszłość) są czasem pierwszych zakochań. Znajdą jednak wiele wzruszających scen. Poza tym Pan Kowerczyk zasługuje na ogromne uznanie ze strony nas – kobiet – bo zostałyśmy w jego książce niesamowicie docenione. Większość rozwiązań zastosowanych przez ekipę śledczą wymyśliły klasowe koleżanki detektywów, a główną, chociaż z pozoru mało widoczną bohaterką, okazała się na koniec również przedstawicielka płci pięknej. Niestety, mimo upływu siedmiu lat od wydania, książka nie została ciągle przygotowana w wersji audio. Ośmiotomowego wydruku brajlowskiego dokonał dział wydawniczy biblioteki Ośrodka dla Niewidomych w Laskach (Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi, Laski 2018). Placówka ta wypożycza jednak swój księgozbiór wyłącznie uczącym się tam dzieciom i młodzieży oraz pracownikom Ośrodka, co oznacza, że „Zielone słońce” nie jest dostępne w brajlu dla szerszego grona czytelników. Chcąc przeczytać tę powieść, kupiłam wersję czarnodrukową i zeskanowałam, a następnie przetworzyłam do formatu mp3 przy użyciu syntezatora mowy Ivo Express. Jednak mowa syntetyczna nigdy nie zastąpi lektora „z krwi i kości”. Uważam, że pozycje książkowe dotyczące osób niewidomych bądź ich autorstwa powinny być w kolejce do adaptacji brajlowskiej lub dźwiękowej traktowane priorytetowo. „Zielone słońce” w formacie audio albo cyfrowym przydałoby się też czytelnikom słabowidzącym i starszym, ponieważ papierowe wydanie tej książki zawiera bardzo drobny, przy gorszym widzeniu trudny do odszyfrowania, druk. W styczniu 2018 roku, również nakładem Wydawnictwa „Papierowy Motyl”, ukazała się kolejna książka Zbigniewa Kowerczyka zatytułowana „Dwa brakujące słowa”. Opowiada ona o dalszych losach uczniów z Kamiennogórskiej i ich przygotowaniach do obchodów siedemdziesięciolecia istnienia Ośrodka, które odbyły się w 2017 roku. Nie zawiera jednak wątków fantastycznych. Podobnie jak „Zielone słońce” powieść ta została wydrukowana drobnym drukiem, nie ma jej wersji brajlowskiej ani dźwiękowej. Mimo tych niedogodności, warto znaleźć osobę chętną do „lektorowania” lub samodzielnie zaadaptować książki Zbigniewa Kowerczyka do dostępnego formatu i zagłębić się w ich lekturze. W przygotowaniu jest trzecia część serii, która będzie kontynuacją „Dwóch brakujących słów”. Mam nadzieję, że wreszcie znajdzie się instytucja chcąca udostępnić cały cykl osobom z dysfunkcją wzroku. Życzę Państwu miłej lektury, zdrowia i spokoju. Aleksandra Bohusz

Recenzja pochodzi ze strony Trakt.org.pl